Wiele fabularnemu debiutowi Von Triera można zarzucić – cała historia choć z pozoru intrygująca, szybko przekształca się w bełkot, Michael Elphick jest aktorem fatalnym, a jego mechanicznie wypowiadane kwestie gryzą uszy, a zawarta tu symbolika wydaje się cokolwiek pretensjonalna (ponoć Lars bym w owym czasie zafascynowany kinem Tarkowskiego).
Nic to jednak nie jest w stanie przesłonić jego siły napędowej – genialnej, do bólu ascetycznej i pieklenie oddziałującej na zmysły strony wizualnej. Ta dystopijna wizja zalanej wodą Europy, sportretowanej za pomocą fantastycznych zdjęć, przeraża i fascynuje jednocześnie.
Przeciskanie się przez zalane, nieoświetlone kanały w poszukiwaniu…no właśnie, czego, do cholery?
Grający szefa wydziału zabójstw aktor Esmond Knight jest niewidomy – alegoria może to i natrętna, ale mi całkowicie odpowiadająca – w miarę dobrze funkcjonuje dobrze ten, kto nie widzi zepsucia i syfu rozkładającego się świata. Zbawienia nie będzie. Chodzi o to, by nie potykać się o trupy…
Moja ocena - 7/10